KĘTRZYN: Kętrzyńska Spółdzielnia w ogniu wyborów. Fakty, mity i polityczne iluzje
W Kętrzynie zbliżają się wybory do Rady Nadzorczej Spółdzielni Mieszkaniowej „Pionier”. W normalnych warunkach byłoby to wydarzenie lokalne, bez większego echa. Ale nie w tym roku. Tym razem kampania przybrała formę małej wojny informacyjnej – z domysłami, złośliwościami i całkowitym oderwaniem od rzeczywistości. Jeśli wierzyć niektórym mediom, to nie wybory do spółdzielni, tylko niemal II tura wyborów prezydenckich.
Książek? Odciął się. I słusznie. Były prezes Arkadiusz Książek został niespodziewanie wyciągnięty z szafy, choć od dawna nie ma go w Kętrzynie – ani fizycznie, ani mentalnie. Pracuje dziś w warszawskiej spółdzielni i jasno zadeklarował, że nie interesuje go lokalna polityka:
– „Wyjechałem z Kętrzyna i absolutnie nie zamierzam tu wracać. Kętrzyn nie interesuje mnie jako miejsce pracy. […] Od czerwca 2024 jestem członkiem zarządu w warszawskiej spółdzielni.”
A mimo to wciąż pojawia się w medialnych „opowieściach” jako duch przeszłości, który rzekomo inspiruje jedną z grup kandydatów. To już nie tylko nadużycie – to po prostu groteska.
Kandydaci z sąsiedztwa – nie z politycznego nadania. W kampanii pojawiają się oskarżenia o powiązania z burmistrzem, a nawet z… wiceministrem kultury. Absurdalne? Jak najbardziej. Kandydaci tacy jak Irena Hadziewicz czy Kamil Sygidus są po prostu mieszkańcami – nie mają żadnych koneksji z Arkadiuszem Książkiem, nie znają żadnych „ministrów” i nie działają z czyjegoś nadania. Mają natomiast ochotę coś zmienić. I to wystarczy, by stać się celem.
W tle całego zamieszania pojawia się stary-nowy pomysł: reaktywacja Kętrzyńskiej Telewizji Kablowej. Oficjalnie – dla mieszkańców. Nieoficjalnie – jako wehikuł medialny dla jednej frakcji. Moment, w którym ten temat wraca – tuż przed wyborami – nie jest przypadkiem. Niektórzy kandydaci nie chcą tylko wejść do Rady. Chcą przejąć komunikację, wpływy, narrację. Na lata.
Co więcej, jak słyszy się na mieście, wiele decyzji dotyczących funkcjonowania spółdzielni zapada nie przy Limanowskiego, ale raczej na Placu Grunwaldzkim – czyli w gmachu starostwa. Jeśli to prawda, to wybory mogą nie tyle zmienić układ sił, co go zakonserwować.
Nie daj się nabrać na teatr. Zamiast słuchać opowieści o układach, warto spojrzeć na konkrety: kto co proponuje, kto mówi językiem mieszkańców, a kto wyłącznie o przeciwnikach. Nie ma znaczenia, kto z kim się zna. Znaczenie ma to, kto ma pomysł na niższe opłaty, jasność finansową i rozwój wspólnoty.
Wybory w spółdzielni to nie festiwal lojalności. To test dojrzałości. I warto go zdać – nie dla układów, nie dla nazwisk. Dla siebie.