WAŻNY TEMAT: Barciany przemówiły. Choć referendum nieważne, polityczny werdykt mieszkańców jest miażdżący

0
WAŻNY TEMAT (22)

Niedzielne referendum w sprawie odwołania wójt Marty Kamińskiej nie osiągnęło wymaganej frekwencji, ale wynik głosowania mówi o nastrojach społecznych więcej niż jakiekolwiek sondaże. Do urn przyszło 880 mieszkańców, przy minimum 1497 wymaganych do uzyskania ważności. Spośród 873 ważnych głosów aż 840 opowiedziało się za odwołaniem wójt, jedynie 33 osoby były przeciw. Formalnie – urząd pozostaje w tych samych rękach. Politycznie – zaufanie społeczne zostało wycenione wyjątkowo jednoznacznie.

Ten wynik jest dowodem, że referendum nie było polityczną mistyfikacją, jak próbowało sugerować otoczenie wójt, lecz autentycznym plebiscytem mieszkańców. Głosy oddali ci, którzy czuli się pomijani, uciszani, ignorowani; ci, którzy sprzeciwiali się likwidacji trzech z czterech szkół; ci, którzy widzieli narastające zadłużenie, zamknięty styl rządzenia i pogłębiającą się przepaść między urzędem a mieszkańcami. Referendum pokazało, że władza może pozostać, ale jej legitymacja społeczna została poważnie naruszona.

Najbardziej charakterystycznym elementem tej kampanii była jednak atmosfera, która jej towarzyszyła. Zamiast spokojnej debaty o przyszłości gminy mieszkańcy zostali wrzuceni w wir brutalnej propagandy, agresywnego języka i personalnych ataków. W ostatnich tygodniach uruchomiono cały aparat medialny, którego zadaniem było wykreowanie obrazu wójt jako jedynej gwarantki „normalności”, a inicjatorów referendum – jako zagrożenia dla porządku publicznego. Do gry włączono osoby, które na co dzień nie są związane z gminą: dziennikarkę Marlene Szypulską, budującą wizerunek „rzetelnej” obserwatorki; Jarosława Żukowskiego, pojawiającego się zwykle tam, gdzie trzeba wyprodukować polityczną narrację; oraz Adama Sochę, kontrowersyjnego publicystę „Debaty”, który – nie znając lokalnego kontekstu – uznał, że referendum to zemsta wiceministra kultury Macieja Wróbla. Żadna z tych osób nie zadała sobie trudu, by sprawdzić fakty, rozmawiać z mieszkańcami czy poznać realne powody referendum. Gotowa teza była ważniejsza niż rzeczywistość.

Szczególnym narzędziem tej kampanii stał się profil „Murem za Kamińską”, który zamiast bronić argumentów, atakował ludzi – personalnie, inwektywami, półprawdami i manipulacjami, dopuszczając się publikowania prywatnych zdjęć mieszkańców. Miało to zastraszyć, ośmieszyć, wywołać efekt mrożący. Takich działań wcześniej w Barcianach nie było – i to nie inicjatorzy referendum przeciągnęli lokalną politykę na ten poziom. Zrobił to obóz władzy.

Kulminacją chaosu była końcówka kampanii, kiedy wójt Marta Kamińska wystąpiła w podcaście i poczuła potrzebę zdementowania „mitu”, jakoby była „pijaczką”. Conas.pl skomentował to wprost: „Jeśli na kilka dni przed referendum musisz wychodzić do ludzi i zapewniać ich, że nie jesteś pijaczką, to znaczy, że jest grubo.” Trudno o bardziej symboliczny obraz tego, jak bardzo urząd wytracił kontrolę nad własnym przekazem. Zamiast spokoju – defensywa. Zamiast programu – reakcje. Zamiast dialogu – poczucie oblężenia.

Dzień referendum również nie obył się bez kontrowersji. Po gminie poruszały się samochody oklejone naklejkami „Nie idę na referendum”, co stanowi jawną agitację w czasie ciszy wyborczej. Przed lokalem w Barcianach widziano przewodniczącą rady gminy, obserwującą, kto wchodzi do środka. Mieszkańcy zgłaszali te naruszenia, lecz Komisarz Wyborczy w Olsztynie odsyłał ich do prokuratury. W praktyce oznaczało to jedno: aparat instytucjonalny nie reagował na działania, które podważały uczciwość procesu.

Mimo tej presji setki mieszkańców przyszły zagłosować. To referendum – choć niewiążące – stało się pierwszym tak masowym aktem sprzeciwu wobec stylu rządzenia gminą od lat. I to pozostaje faktem, którego żadna propaganda, żaden hejt, żadne sprostowania ani wystąpienia nie są w stanie unieważnić.

Brak frekwencji nie oznacza braku problemów. Oznacza jedynie, że władza wygrała procedurą, a nie przekonaniem. To, że 840 osób – w gminie liczącej nieco ponad 4000 wyborców – zagłosowało za odwołaniem wójta, jest wynikiem, którego nie da się interpretować inaczej niż jako głębokie pęknięcie społeczne. Tego nie da się przykryć ani przypadkowymi statystami na zdjęciach, ani kolejnymi narracjami o „politycznej zemście”, ani próbami przypisywania referendalnej inicjatywy obcym środowiskom.

Władza może dziś ogłosić „sukces” tylko w jednym wymiarze: formalnym. W każdym innym – społecznym, emocjonalnym, politycznym – poniosła jednoznaczną porażkę. Referendum nie odwołało Marty Kamińskiej, ale odebrało jej coś znacznie ważniejszego: prawo do twierdzenia, że ma za sobą większość mieszkańców.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *