KULTURA W DŁONI: Black Adam
Miałem “przyjemność” obejrzeć “Black Adama”, a że jestem fanem komiksów DC to bardzo ciekawiło mnie jak reżyser Jaume Collet-Serra [znany z reżyserii: 183 metry strachu, Sierota czy serial Rzeka] poradzi sobie z filmem o superzłoczyńcy. Komiksowa postać “Black Adama” daje ogromne możliwości i posiada wiele materiału źródłowego, który może tworzyć niesamowite crossowery jak walka Supermena w duecie ze Shazam vs. Black Adam.
Postać Black Adama miała pojawić się w filmie “Shazam!”, lecz aktor grający Adama Dwayne “The Rock” Johnson upierał się na stworzenie oddzielnego filmu o tym antybohaterze. Film oczywiście nakręcono z ogromnym Hollywoodzkim rozmachem, lecz koniec końców pomimo prężenia muskułami głównej gwiazdy film okazał się klapą. Film przyniósł na box office jedynie 352,9 miliona dolarów, co daje mu 12 miejsce pod względem najlepiej sprzedających się filmów w 2022 roku – wyprzedzają go takie produkcje super bohaterskie jak: Wakanda Forever, Thor, Batman oraz Doktor Strange.
Jak wspomniałem wcześniej film jest nakręcony z ogromnym Hollywoodzkim rozmachem, czyli mamy wybuchy, slow motion, fajerwerki, sceny pościgu, bijatykę i wszystko, czego potrzeba w typowym filmie akcji. I gdyby reżyser skupił się na tej całej rozwałce, to film mógłby się okazać hitem. Jednak do filmu próbowano przemycić jakąś głębszą fabułę przemycając przeszłość Black Adama i jego powrót do teraźniejszości. Na początku mamy ciekawą historię, o zapomnianym królestwie, które było potęgą w starożytności, o złym królu, który chciał się bratać z demonami oraz o czarodziejach znanych już nam z filmu “Shazam!”. Początek świetny i mamy przeskok do teraźniejszości, gdzie badaczka historii Adrianna Tomaz [Sarah Shah] szuka zaginionej korony i podczas poszukiwań wybudza ze snu Black Adama, który na samym początku robi rozwałkę, lecz przy tym mocno obrywa. I tutaj mamy dziwny logiczny zamysł reżysera. Do tej pory w filmie, w większości scen mówiono w starożytnym języku i sam Black Adam na początku też tak przemawiał… a tu nagle ocknął się i nawija jakby nigdy nic po angielsku i dziwi go widok lustra czy telewizora. Gdzie pojawił się czas adaptacji? Gościa nie było przez 5000 lat na Ziemi, a ten jakby nigdy nic nawija po angielsku. Poza tym reszta filmu jest sztampowa, a całość przewidywalna i nudna jak flaki z olejem. Film mógłby się skoczyć na przedostatniej sekwencji, a wydłużona końcówka idealnie nadawałaby się na kontynuację – jednak te sztuczne wydłużanie filmów w ostatnim czasie jest bolączką wszystkich filmów spod znaku DC.
Jeśli chodzi o grę aktorską głównego bohatera Dwayne “The Rock” Johnsona to nie ma, co mu zarzucić. Idealnie wpasował się w postać komiksowego antybohatera prężąc muskuły, chodząc przed kamerą jak spiżowy posąg czy mówiąc niskim głosem. Reszta aktorów wcielających się w superbohaterów została słabo zaprezentowana i ponownie zabolała mnie na siłę wciskana poprawność polityczna oraz przekształcanie komiksowych postaci – tutaj pije do postaci Hawkmana, choć Aldis Hodge też dobrze wszedł w tę rolę. Również dobre wrażenie pozostawił po sobie Pierce Brosnan grający Dr. Fate. Pozostali aktorzy zbytnio się nie wyróżniali i byli jedynie tłem do całej scenerii.
Podsumowując nie ma, czego oczekiwać po tym filmie jak zabicia nudy na wolniejsze popołudnie. Warto poczekać z obejrzeniem tej produkcji, gdy pojawi się na platformach streamingowych – a niedługo pojawi się na HBO Max. Jeżeli ktoś jest fanem komiksów DC to lepiej się nie nastawiać na wybitne kino i jakieś smaczki, jest to zwykła fabuła jest zły, więc go trzeba rozwalić z typowym zwrotem akcji i kolejną rozwałką.