KULTURA W DŁONI: DIUNA
Musze przyznać się od razu – recenzja tego filmu – nie będzie obiektywna. Czekałem na obejrzenie Diuny od momentu ogłoszenia produkcji, a jeszcze więcej radości sprawiła wiadomość, że reżyserią tej produkcji zajmie się Denis Villeneuve – reżyserował „Labirynt”, „Sicario”, „Nowy początek” czy „Blade Runner 2049”. I od razu można się było po nim spodziewać brutalnej wizji świata, jaskrawych i ciemnych kolorów. Odważnych oraz płynnych kadrów oraz budowania napięcia z każdą chwilą. Czy to otrzymaliśmy w Diunie? Zdecydowanie tak, a klimatu dla całej opowieści dołożył Hans Zimmer, który stworzył niesamowitą kompozycję muzyczną, która sprawia nie mały dreszcz emocji podczas oglądania tej niezwykłej opowieści.
Jednak, o czym jest Diuna? Zacznijmy od tego, że jest to ekranizacja bestsellerowej powieści Franka Herberta o tym samym tytule – Diuna. Akcja powieści dzieje się w bardzo odległej przyszłości wykreowanej przez Herberta i nazwanej Uniwersum Diuny. Najważniejszą planeta w uniwersum jest Arrakis (Diuna). Jedyna planeta, na której znajdują się złota melanżu – choć w filmie mówi się na to „przyprawa” ze względu poprawności i tak dalej. Czym jest ta „przyprawa”, jest to substancja przedłużająca życia, a jednocześnie umożliwia jasnowidzenie niezbędne wręcz do uniknięcia niebezpieczeństwa podczas ponadwymiarowych podróży kosmicznych.
W filmie Arrakis zostaje oddana w lenno rodowi Atrydów. Na planetę przybywają książę Leto I Atryda (Oscar Isaac), jego konkubina lady Jessikca (Rebecca Ferguson), syn Paul (Timothée Chalamet) oraz ich armia, w której znajduje się wspaniały wojownik Duncan Idaho (Jason Momoa). Wkrótce po przybyciu Atrydów, ród Harkonnenów wspomagany przez oddział imperialne dokonuje przewrotu na Arrakis chcąc dokonać zniszczenia rodu Atrydów. Lady Jessice i Paulowi udaje się z pogromu i trafiają do koczowniczego plemienia wojowników – Fremenów.
Czy warto wybrać się na Diunę do kina? Zdecydowanie tak. Była to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier tego roku. Świat przedstawiony przez Franka Herberta w tej filmowej adaptacji jest niesamowity. Oderwano się od szablonu Diuny z 1984 roku, który przedstawiał postacie zamknięte w stereotypach i jasno z góry narzuconych schematach. Porównując adaptacje Denisa Villeneuve do ekranizacji z 1984 roku widać, że Harkonneni nie są przedstawieni, jako stereotypowi źli ludzie, w końcu wzbudzają strach, przerażenie. Widać w nich ten gniew i szaleństwo, jakimi zostali nacechowani w opowiadaniu. Widać również przemianę Paula Atrydy przed przybyciem na Arrakis jak i po przybyciu. Widać wewnętrzna przemianę bohatera, która jest świetnie zagrana, ale zarazem przedstawiona. Czuć to razem z aktorem. Jednak warto też dodać, że nie ma, co porównywać tych dwóch filmów – dzieli ich okres prawie 40 lat.
Nowa Diuna jest filmem niezwykłym, jest filmem wysokiej klasy. Fani science-fiction mogą być zadowoleni, lecz podsumowując na sam koniec. Diuna to jedyne w swoim rodzaju, epickie widowisko, którego nie da się porównać z niczym innym. Trzeba również liczyć się z tym, że nie jest to film dla każdego. Wymaga on przede wszystkim sporej cierpliwości. Pozostawia niedosyt, zwłaszcza na końcu. Można ten film uznać za prolog do czegoś większego. Z resztą na początku seansu jasne zostało podkreślone, że jest to pierwsza część, która kończy się słowami Fremeńskiej wojowniczki, Chani (Zendaya): To dopiero początek.
Mam odmienne zdanie.
Remake nie dorasta do pięt oryginałowi 🙁
Dokładnie, nowa wersja do starej to jak „dolina muminków” do „milczenia owiec” 🙂
No chyba, że dla niewyrobionego odbiorcy ważniejsze są CGI od klimatu, to nowa wersja może mu podejść.